Zamiast relaksować się po „Korczaku” dowolnym lekkim czytadłem, złapałem „Bunt w Sobiborze” Philipa Bialowitza. Bardzo interesujące wspomnienia, ale tym razem nie o nich chciałem. Skończyły mi się bowiem w połowie drogi do domu, co jest rzeczą bolesną. Byłem jednak przygotowany na taką okoliczność i woziłem ze sobą broszurkę z „Echami leśnymi” Żeromskiego.
Woziłem, gdyż zamierzałem dokonać wstępnego rozpoznania bojem, czy w ogóle wrócić do Żeromskiego. Poza „Syzyfowymi pracami”, które dawno temu czytałem kilkakrotnie, żaden z objętych programem szkolnym klasyków tego autora nie zrobił na mnie większego wrażenia – choć przyznam, że zapoznałem się z nimi nad wyraz pobieżnie. „Echa leśne” też mnie kiedyś rozczarowały i teraz już wiem dlaczego. Jestem bowiem czytelnikiem zdyscyplinowanym i książki czytam od początku, co w tym wypadku jest błędem, gdyż osiemdziesięciostronicowy tomik w kieszonkowym formacie otwiera wstęp – wypełniający równo połowę książki i nader szczegółowo omawiający genezę i konstrukcję utworu. Po jego przeczytaniu wiemy wszystko na ten temat, znamy fabułę i zakończenie, dowiadujemy się, z jakim arcydziełem mamy do czynienia. A gdy już sam Żeromski dorwie się do głosu, zblazowany czytelnik, poziewując, mówi: „Ale ja to wszystko wiem”.
Tym razem skupiłem się więc wyłącznie na noweli Żeromskiego. Nocą w puszczy gromadka osób pilnuje wycinania przesieki, rozgraniczającej lasy różnych właścicieli. Grupa to ciekawa i znakomicie, choć zaledwie kilkoma kreskami, scharakteryzowana. Najważniejszą postacią w niej jest generał Rozłucki, który przy ognisku, zasłuchany w niosące się po lesie odgłosy toporów, snuje wspomnienia z okresu powstania styczniowego. Dowodził wtedy oddziałem rosyjskim, w którym służył też jego bratanek Jan. Pewnego dnia Jan zdezerterował, plotka mówiła, że przyłączył się do powstańców jako „Rymwid”. Stryj zawzięcie tropił powstańcze oddziały, aż pewnego dnia, po potyczce, w jego ręce wpadł bratanek. Generał, a właściwie wówczas podpułkownik, zwołał sąd polowy, by osądzić dezertera i buntownika. On też swoim głosem musiał zadecydować, jaki los ma spotkać więźnia.
„Echa leśne” okazały się wciągającym, pięknie napisanym drobiazgiem. Zebrani przy ognisku – a każdego poznajemy z kilku sugestywnych zdań – słuchają dramatycznego opowiadania Rozłuckiego i przeżywają na nowo dawne wydarzenia;, wszyscy, jak możemy się domyślać, mieli w nich jakiś udział. To jednak stary wojskowy skupia na sobie większość uwagi, gdy ujawnia osobisty dramat. Dzięki niemu też poznajemy Jana – „Rymwida”, szlachetnego patriotę, do końca wiernego swym przekonaniom.
Znalezioną we wstępie opinię Jarosława Iwaszkiewicza, że „Echa leśne” są „najpiękniejszą nowelą polską” i „jedną z najpiękniejszych nowel świata” niegdyś skwitowałbym wzruszeniem ramion, dziś jednak muszę przyznać, że coś w tym może być. W każdym razie Żeromski wędruje na front kolejki książek do przeczytania – wybrałem „Wiatr od morza”